sobota, 13 stycznia 2018

Jak poradzić sobie z żałobą? :(

/UWAGA! Post z cyklu bardzo osobiste…/



Wiesz co?
Przyznam Ci się zupełnie szczerze, że od wczesnych lat dzieciństwa dzień 1 listopada nie należał do moich ulubionych.
Zawsze kojarzył mi się z tym, że mam ciągle jezdzić po różnych cmentarzach i przez cały dzień marznąć.
Jak byłam starsza oczywiście znacznie widziałam w tym dniu coś więcej. Był to dla mnie czas zadumy, zwolnienia, refleksji, wspomnień, ale też rodzinnych spotkań. 
Jednak dopiero gdy odeszła jedna z najbliższych mi osób czyli mój TATUŚ zrozumiałam jak ważne jest to święto. Po prostu nie ma nic gorszego dla każdej ,córeczki tatusia’, którą zawsze byłam, niespodziewana śmierć ukochanego rodzica…
1 listopada to dzień, w którym nieustannie myślę o moim tatusiu i modlę się za niego. Jestem wdzięczna, że w polskiej tradycji jest to dzień wolny od pracy i mogę zatrzymać się w tym codziennym biegu i pozwolić sobie na dłuższą chwilę refleksji.
Mimo, że od tamtej chwili minęły już niemal dwa lata, ja nadal pamiętam to wszystko jak dzisiaj. Każdą sekundę tamtego dnia, telefon, tą niepewność, płacz, ścisk serca, reanimację na moich oczach, a potem jeszcze jako przysłowiowy gwóźdź do trumny -> informowanie moich sióstr, które mieszkają daleko…
Podobno czas leczy rany, ale w takim wypadku nie do końca się do sprawdza. Ja nadal tak samo tęsknię za moim ukochanym tatusiem, który zawsze był dla mnie autorytetem, wzorem ciężkiej pracy, mądrym i niezwykle skromnym człowiekiem. 
Jak sobie poradziłam po jego śmierci?
To trudne pytanie, ale jedno jest pewne. Gdyby nie było Boga w moim życiu, gdybym nie była osobą wierzącą - to na pewno bym sobie nie poradziła z takim niespodziewanym strzałem prosto w serce…
Nie jestem z tych co lubią się innym wyżalać i opowiadać o swoich problemach. Słowa pocieszenia od znajomych nie pomagały. Sama jak wybieram się do kogoś na pogrzeb, nie mam w zwyczaju składać kondolencji rodzinie, mówić puste słowa. 
Po prostu podchodzę i… mocno przytulam. 
Bo uważam, że w takich chwilach nie ma takiego czegoś jak odpowiednie słowa. 

Po śmierci tatusia poznałam dosłownie cały kalejdoskop emocji. Jednak wiedziałam, że uczucia takie jak gniew, bunt, lęk, bezsilność bynajmniej mi nie pomogą. Najłatwiejszą drogą jest obrazić się na świat, izolować się, kwestionować istnienie Boga, zadawać sobie codziennie pytanie ,Dlaczego mój tata’, ,Dlaczego to nas spotkało' itp. itd.
Najtrudniejszą drogą jest…ZAAKCEPTOWAĆ.
Ja wybrałam tą drugą. 
Jestem również zdania, że każdy powinien przeżywać żałobę tak jak uważa. Tak jak czuje w głębi serca.
Sama wiedziałam, że dla mnie siedzenie w 4 ścianach i rozpaczanie będzie najgorszym rozwiązaniem. Mimo, że serce mi nadal krwawiło postanowiłam jak najszybciej wyjść do ludzi.
Jeszcze w tym samym tygodniu pojechałam na szkolenie. Tydzień później miałam sesję zdjęciową. Dwa tygodnie później wróciłam do pracy z pacjentami. Trzy tygodnie później poprowadziłam pierwsze treningi i zajęcia fitness. 
Zostałam wtedy dosłownie obrzucona błotem. Przez osoby, które wydawały mi się bliskie. Były oburzone moim ,brakiem szacunku', szybkim powrotem do pracy, prowadzenia mediów społecznościowych itp. To był drugi cios w serce. Naprawdę mocny. Ale wiecie co? Naprawdę nie mam nikomu nic za złe. Nie chowam do nikogo urazy, zdążyłam już wybaczyć daaaawno temu. Zrozumienie. Akceptacja.
Zdałam sobie sprawę, że nie wszystko co robię może się każdemu podobać. Już dawno postawiłam na jedną kartę. BYCIE SOBĄ. A nie kimś innym kto spełniałby oczekiwania innych.
Przestałam się przejmować tym co ktoś pomyśli o moich zachowaniach, szybkim powrocie do pracy, obowiązków itp. Ja żałobę przeżywam w swoim sercu, naprawdę nie muszę na pokaz chodzić do końca życia w czarnym ubraniu czy zamykać się w czterech ścianach. 

A wiecie co jeszcze mi bardzo pomogło pozbierać się, wrócić do życia, do pracy?
MYŚL : Czego by teraz chciał mój tatuś?
Na pewno nie chciałby, abym siedziała w domu i zapłakiwała się.
Chciałby, abym jak najszybciej się podniosła, wróciła do swojego życia, pracy, ludzi. Ta myśl dodawała mi SKRZYDEŁ. I pomagała rano wynurzyć się spod kołdry, aby mierzyć się z nową rzeczywistością - bez tak ważnej osoby u mojego boku. 
Mimo, że minęło już trochę czasu nie wiem czy jest dzień, w którym nie myślałabym o moim tacie.
Ale nie smucę się już tak bardzo.
Wiesz dlaczego?
Bo wierzę, że człowiek żyje tak długo, jak długo trwa PAMIĘĆ o nim 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz